MARIA KRUK
Język polski jako narzędzie komunikacji prawodawcy i prawnika

Artykuł pochodzi z miesięcznika Państwo i Prawo 2017/6>>

1. Zestawienie pojęć: język – prawo – prawodawca – prawnik, musi prowadzić do najprostszego skojarzenia: język prawny i język prawniczy, te zaś do procesu komunikowania się prawodawcy i prawnika z otoczeniem, któremu służą, korzystając z języka jako narzędzia owej komunikacji. W toku dyskusji nad tym problemem, na posiedzeniu KNP PAN, zwrócono uwa-gę, że nie każdy absolwent studiów prawniczych jest prawnikiem, lecz tylko ten, który spełnia wymagania związane z osobą zaufania publicznego. W zasadzie krótkie sformułowanie „prawnik” jest w tym kontekście tak właśnie rozumiane, jakkolwiek każdy prawnik prze-kazujący informacje o prawie do „otoczenia” powinien mieć poczucie odpowiedzialności za język, jakim się posługuje. Co więcej, powinien je mieć także mówiący o prawie funkcjonariusz publiczny, np. minister, rzecznik prasowy organu władzy państwowej, nawet jeśli nie jest prawnikiem, czy też specjalizujący się w problematyce prawniczej dziennikarz. Ale jest to uwaga na marginesie problematyki, jakkolwiek sam problem w praktyce życia publicznego może mieć istotne znaczenie.
Pojęcia języka prawnego i prawniczego utrwaliły się już od dawna w doktrynie prawniczej. Generalnie są definiowane w taki sposób, że język prawny to język norm prawnych (przepisów prawa), język prawniczy zaś to język opisu norm, ich wykładni (interpretacji), stosowania i upowszechniania prawa przez odpowiednie instytucje, służby prawne oraz – we współczesnym świecie – przez doktrynę dostarczającą interpretacji, propozycji, ekspertyz. Zarówno język norm, którym posługuje się (komunikuje się) prawodawca, jak i język ich wykładni, którym posługuje się prawnik w stoso-waniu prawa oraz w doktrynie , adresowane są wprost lub pośrednio do obywatela, używającego – w przy-padku naszego kraju – języka polskiego i stąd odnie-sienia do języka polskiego. Zastrzeżenie w tytule , że rozważania dotyczą języka polskiego, ma istotne zna-czenie. Sygnalizuje, że nie chodzi o jakiś szczególny prawniczy metajęzyk, hermetycznie zamknięty i zro-zumiały tylko dla wprawionych, ale o język po-wszechny, który jako język komunikacji, czyli poro-zumiewania się, musi być poprawny gramatycznie, zrozumiały, klarowny i zgodny z polską kulturą języka, choć zachowujący własną, nawet daleko idącą specyfi-kę. Dlatego, biorąc pod uwagę cały ten kontekst, nie sposób ograniczyć się tylko do kwestii ściśle „praw-no-językowych”, ale uwzględnić liczne aspekty owej problematyki.
Powszechnie w naukach prawnych wiadomo, że ojcem pojęć „język prawny i prawniczy” jest Bronisław Wróblewski, a głównym dziełem w tym zakresie jest tak właśnie zatytułowana jego książka . Autor przypomina, że oba te pojęcia występowały od dawna w rozmowach prawników, ale używane nieco zamiennie i raczej z akcentem na odróżnianie różnych typów języka: sędziowskiego, adwokackiego, prokuratorskiego. Zasługą autora było więc uporządkowanie pojęć, ich zdefiniowanie i przypisanie im odpowiedniego zakresu pojęciowego w takim duchu, w jakim dzisiaj ich używamy. Znaczną uwagę poświęcił autor relacjom obu tych rodzajów języka z językiem ogólnym, a także zwrócił uwagę na „wędrówki językowe”, np. z biologii do socjologii, z fizyki do psychologii, od nich do języka powszechnego, a ponadto z języków obcych do polskiego. Dziś obser-wujemy podobne problemy. Język potoczny, terminologia, a nawet żargon komputerowy czy zawodowy wciskają się do języka prawnego, prawniczego, doktrynalnego, nie mówiąc o zapożyczeniach z języków obcych, głównie z angielskiego. Trudno je potępić i wykluczyć, bo rozwój nauki, życia społecznego, techniki i technologii oraz stosunków międzynarodowych (globalizacja, stosowanie bezpośrednie prawa międzynarodowego, wymiana ludzi i dóbr) wpływają na rozwój i ewolucję także w sferze języka. Oddziałują one nie tylko na sam język, ale także na jego komunikatywność. Język praw-ny i prawniczy także przyjmują nowości, ale często tkwią w pewnym schemacie, w tradycji, niezmienności pojęć, niekiedy już nieprzystających do ducha współ-czesnego języka, zwłaszcza współczesnej rzeczywisto-ści, a przez to niezrozumiałych lub mylących. Przykła-dowo, w polskim języku z uporem kołaczą się wciąż pojęcia: izba niższa i izba wyższa parlamentu, sugerują-ce istnienie jakoby niższej i wyższej instancji władzy ustawodawczej, z czym ma kłopot nie tylko zwykły odbiorca, ale nawet studenci prawa. Tymczasem taka klasyfikacja izb parlamentu wynikała niegdyś ze statusu społecznego ich członków, a współcześnie raczej rzadko oznacza, a już na pewno nie w Polsce, że w Senacie zasiadają lordowie, a Sejm okupuje gmin. Skutki trwania przy nieaktualnych, sztucznych pojęciach, a także niekontrolowana absorpcja nowości, wreszcie zwykła niestaranność, mogą negatywnie wpływać na jakość języka. Tak na przykład w literaturze francuskiej znalazło się spostrzeżenie, że w sferze języka prawniczego – rozumianego jako urzędowy i sądowy – bez adwokata poruszać się nie sposób, a co więcej, w porównaniu z dawnym językiem ustaw (francuskich), który charakteryzowała la clarté, la justesse, l’exactitude, la dignité, obecnie raczej jest to lanque vulgaire . W literaturze anglojęzycznej pojawiła się ocena, że język prawniczy jest wordy, unclear, pompous, dull . Kiedy indziej krytyka potępia inne wady: niejasność, niespójność i nielogiczność tekstów prawnych, wynikające z ich językowego wyrażenia. Jak stwierdziła niegdyś sędzia Cz. Żuławska, „przez przepisy nieudolnie, błędnie sformułowane, ustawodawca stworzył problemy nierozwiązywalne – (...) kwadraturę koła (...) bo każde rozwiązanie będzie łamało jakiś przepis” . Takie są skutki niekonsekwentnej terminologii prawnej i prawa nieprecyzyjnego. W dyskusji na posiedzeniu KNP, F. Zoll zwrócił uwagę na swego rodzaju paradoks rygorystycznej precyzji, która może w razie dezaktualizacji powodować unikanie danego terminu bez analizy istoty zjawiska .
Ważna dyskusja o językowym aspekcie orzecz-nictwa wywiązała się na krakowskiej konferencji o Trybunale Konstytucyjnym . Na tle uwagi o zbyt małym zrozumieniu przez opinię publiczną roli ustrojowej i znaczenia TK dla obywateli, starły się dwa poglądy na temat języka wyroków i uzasadnień: czy powinny one być pisane „łatwiej”, aby każdy obywatel mógł je zrozumieć i docenić, czy też powinny zachować swój standard naukowy (i objętościowy), ale być przenoszone do opinii publicznej przez wyspecjalizowane grono dziennikarzy. Do głosów tych należałoby dodać propozycję, by TK ogłaszał na użytek szerszej publiczności swego rodzaju résumé uzasadnienia, zawierające podstawowe jego idee, ważne dla obywatela, ale napisane dostępnym językiem. Ta sugestia prowadzi do przypomnienia, że postulaty demokratyzacji języka prawnego (i tym samym prawniczego) były i są przedmiotem rozważań naukowych i zawodowych właśnie z uwagi na przy-stępność tekstów i wypowiedzi prawnych . Być może ta krakowska dyskusja otworzy szerszą debatę na temat komunikatywności języka prawnego, prawniczego i innych wypowiedzi instytucji ochrony prawa. Dotyczy to zwłaszcza sądów, ponieważ – jak zauważono w dys-kusji – ich niesprawność komunikacyjna jest jedną z poważnych przyczyn braku społecznej akceptacji są-downictwa – należy wziąć pod uwagę, że współczesna opinia publiczna jest coraz bardziej aktywna i przyzwy-czajona do uczestnictwa w życiu społecznym oraz oce-niania na bieżąco władzy państwowej.@page_break@

2. Komunikatywne może być tylko prawo jasne, precyzyjne. Jasności prawa ma służyć oczywiście po-prawność języka prawnego . Kształtowana jest ona m.in. przez zasady techniki prawodawczej. Przypomnieć można zasady z 1929 r., a zwłaszcza z 1939 r, które zawierały obszerny spis wyrażeń niewłaściwych i odpowiadające im wyrażenia właściwe. Zauważalne w nich było zalecenie unikania popularnych kolokwializmów, np. nie: wyłuszczyć, ale: wyjaśnić, określić; nie: wypośrodkować, ale: zbadać, zgłębić; nie: wymogi, ale: wymagania, warunki; nie: zdać sprawozdanie, ale: złożyć, przedstawić spra-wozdanie (i nie sprawozdawać!), jak i wrażliwość na obcojęzyczne brzmienie lub pochodzenie słowa, np. nie: interpretacja, ale: wykładnia; nie: incydent, ale: zdarzenie, a także wiele poprawek gramatycznych, np. nie: za wyjątkiem, nie: właściwym jest .
W rozporządzeniu Prezesa Rady Ministrów z 20.06.2002 r. w sprawie „Zasad techniki prawodawczej” bardzo wyraźnie określa się warunki poprawności języka prawnego, podkreślając w szczególności zgodność języka prawa z zasadami poprawności języka polskiego pod względem gramatycznym, ortograficznym, składniowym i frazeologicznym. Ta generalna zasada wymaga jednak szeregu zastrzeżeń. Przypomina się znana krakowska anegdota, gdy profesorowi K. Nitschowi, usprawiedliwiającemu przykładem ze strofy Mickiewicza, niezbyt poprawną składnię swego ogłoszenia dla studentów, student odpisał: „co wolno Mickiewiczu, to nie Tobie Nitschu”. Otóż, „co wolno Mickiewiczu”, to nie ustawodawcy, bowiem prawo musi być językowo poprawne, ale jednocześnie zwięzłe, zrozumiałe i jednoznaczne. O ile styl literacki nie lubi powtórzeń tego samego słowa, to język ustawy musi się posługiwać tym samym terminem na oznaczenie tego samego przedmiotu. O ile język literacki może, a często nawet powinien, być zabarwiony emocjonalnie, pełen światłocieni, niedomówień, ekspresji, nawet przesady, o tyle język prawny cechuje powściągliwość, emocjonalna neutralność, rzeczowość . O ile język potoczny czy młodzieżowy może zawierać neologizmy, przenośnie, modne odzywki, skróty, często trafne i dowcipne, a język literacki – nawet wulgaryzmy (wyrażające artystyczne idee), o tyle język prawa musi być ich pozbawiony. Wreszcie, o ile język wąskich grup zawodowych tworzy własne określenia (pamiętna Tuwimowska droserklapa, wymagająca naprawy, bo nie ryksztosuje) lub – jak współczesny język korporacji – posługuje się żargonem komputerowym, urzędowym czy slangiem angielskim, o tyle zasady techniki prawodawczej zakazują profesjonalizmów, zapożyczeń, jeśli istnieją polskie odpowiedniki, oraz podobnego typu nowomowy. Co więcej, jak piszą autorzy komentarza do zasad techniki prawodawczej, jasność reguły prawnej wymaga niekiedy odstępstwa od jakiejś podstawowej zasady składni języka, np. usytuowania podmiotu na pierwszym miejscu w zdaniu . Językoznawcy uważają jednak, że nie oznacza to przyzwolenia na „modyfikację” języka polskiego, bo nie ona jest potrzebna dla wyrażenia jakichkolwiek treści, ale dobór właściwego stylu, terminologii, konwencji językowej .
Nawet wtedy jednak nie musi to oznaczać, że ustawodawca posłużył się poprawną polszczyzną, albo że – zwłaszcza – spełnił wymagania stawiane językowi prawnemu. Już tradycyjnie chcę się odwołać do cyklu wykładów H. Jadackiej , która kolejno analizowała podstawowe błędy języka polskich aktów normatyw-nych, czyniąc to nie tylko z punktu widzenia gramatyki, ale i kultury języka polskiego. Napisała: „Aby osiągnąć biegłość pozwalającą na świadomy, optymalny dobór wyrazów, zwrotów, form gramatycznych, środków stylistycznych, aby tworzyć teksty będące wzorem jasności, precyzji i zwięzłości, trzeba poznać nie tylko język polski (to przychodzi względnie łatwo), lecz także jego kulturę” . Czyli „nie tylko zbiór norm poprawnościowych”, lecz także „wrażliwość na jego cechy estetyczne” (aby np. nie było nawet tak niewinnych potknięć jak to, że „rektor może zwolnić nauczyciela akademickiego w całości lub w części (...) od obowiązku zwrotu zasiłku”, albo jak to, co niedawno znalazło się w jednej z poprawek do projektu ustawy: „ochrona dzieci poczętych poprzez ustawodawstwo i wszechstronne wysiłki władz publicznych” ).
Hanna Jadacka analizowała – na konkretnych przykładach – następujące problemy: kolejność wyrazów w zdaniu i związki między wyrazami, czynniki wpływające na zrozumiałość tekstu (np. zdania za długie i za krótkie), znaczenie przecinka i pułapki ortograficzne. Teksty te, choć znane, bo już dawno publikowane, są wciąż przydatne, ponieważ podobnych przykładów można nieustająco wyliczać sporo . Wskazuje się też na inne elementy poprawności języka. Być może pod wpływem angielszczyzny pojawił się też ortograficzny problem dużych i małych liter. Wydawałoby się, że wystarczy włączyć komputerową korektę, aby nie było problemu. Tymczasem problem istnieje i tkwi właśnie w małych i dużych literach. Problemu pisowni dużą albo małą literą nastręcza zwłaszcza nazewnictwo. O ile generalna zasada dotycząca pisowni nazw własnych i pospolitych jest znana i ogólnie przyswojona, o tyle trudniej ustalić, co jest nazwą własną w przypadku wielu nazw trudniejszych niż imię i nazwisko lub nazwa miasta czy państwa. Nie zawsze jest jasne, jak pisać tytuły tekstów, kiedy „ustawa” lub „konstytucja” wymagają małej, a kiedy dużej litery, zwłaszcza że istnieją też ob-owiązujące w tym zakresie normy europejskie. Praktyka, spotykana w tekstach prawnych lub urzędowych, często nie odpowiada zasadom wyrażonym w urzędowych spisach czy rejestrach nazw. Warto w tym kontekście polecić świetną analizę A. Witorskiej z zagadką w samym tytule . Trudno też nie zasygnalizować problemu interpunkcji – zwłaszcza gdy chodzi o przecinki, niekiedy ma się wrażenie, że w tekstach prawniczych chochlik złośliwie je rozsypał po całym tekście, aby utrudnić jego rozumienie. Tymczasem przecinek albo jego brak ma bardzo duże znaczenie przy interpretacji tekstu prawnego. Można tu przypomnieć dyskusję o interpretacji art. 18 Konstytucji, związaną z pojęciem małżeństwa i rodziny z punktu widzenia wymagań konstytucyjnych w zakresie płci osób je stanowiących. Istotą art. 18 Kon-stytucji jest objęcie małżeństwa, rodziny, macierzyństwa i rodzicielstwa (szczególną, bo konstytucyjną) ochroną i opieką państwa. Ale przy okazji art. 18 Konstytucji ustanawia pewne kryteria odnoszące się do charakteru tych podmiotów. O ile bowiem Konstytucja wyraźnie przyznaje ochronę „małżeństwu jako związkowi kobiety i mężczyzny”, to czy tak samo charakteryzuje pod tym względem rodzinę? Raczej nie, skoro wymienia ją po przecinku. Co więcej – w debacie wskazywano też, że gramatyczna struktura art. 18 Konstytucji nie musi oznaczać, że każde małżeństwo ma być związkiem respektującym wymienione kryterium, czyli że nie jest tak, iż Konstytucja nie dopuszcza małżeństw opartych na innych kryteriach. Oznacza tylko to, że takie małżeństwo jak wskazane znajduje się pod szczególną opieką państwa, natomiast inne tej opieki nie doświadczy. Konsekwencją takiej interpretacji językowo-logicznej może być poważny problem braku równości, stworzenia kategorii „dzieci gorszego Boga”. Nie wchodząc w merytoryczne kwestie tej dyskusji , warto zwrócić uwagę, jakie znaczenie może mieć językowy sposób wyrażenia danych treści w przepisie prawnym. Może bowiem powstać pytanie, co ustawodawca konstytucyjny chciał w art. 18 Konstytucji zakomunikować, a co w istocie za-komunikował, jak różnorako mogą interpretować ten komunikat różni odbiorcy, zależnie od swych potrzeb. W literaturze już dawno pojawiły się pytania: „jak dany tekst zostanie odczytany? (...) jakie możliwości interpretacyjne kryje?” . I to nie tylko w kontekście przecinków.@page_break@

3. Takie pytania mogą się okazać kluczowe dla oceny, czy prawo jest zrozumiałe, a więc czy prawodawca jednoznacznie zakomunikował odbiorcom, jaką ustanowił regułę. Przyczyny niezrozumienia mogą tkwić w różnych działaniach prawodawcy. Może to być zastosowanie słowa wieloznacznego. Od lat w kręgach legislatorów trwa dociekanie, jakie ma jednoznaczne znaczenie spójnik „lub”, zwłaszcza w kontekście „albo” . O ile spójnik „albo” jest bardziej jednoznaczny, bo ma charakter sygnalizujący rozłączność , o tyle „lub” jest wieloznaczne: może być alternatywą, może jednak wskazywać niewykluczające się warianty . W takim właśnie rozumieniu zastosowane było w ustawie z 1.08.1997 r. o Trybunale Konstytucyjnym : „kandydatów (...) przedstawia co najmniej 50 posłów lub Prezydium Sejmu” (art. 5 ust. 4), co oznaczało, że może to czynić jeden z podmiotów, kilka (kilka grup po 50 posłów) albo każdy, czyli grupy posłów, Prezydium, a może nawet w jakiejś wersji – wspólnie. Przez lata taka interpretacja nie ulegała wątpliwości. Słowo „lub” w następnej ustawie z 25.06.2015 r. o Trybunale Konstytucyjnym zmieniono jednak na „oraz”, co spowodowało daleko idące skutki ustrojowe. Narzuca się pytanie, po co zmieniono „lub” na „oraz”? Trudno uwierzyć, aby celem była zmiana postępowania, zwłaszcza utrwalonego w praktyce (niekoniecznie korzystnego, ale to inna sprawa ). Nie była to też chyba próba zdiagnozowania poprzedniego „lub” w duchu cytowanych wyżej słowników (jako spójnika roz-łącznego) i zapobieżenie jej. Być może celem było upodobnienie tej formuły do innych uregulowań, np. w prawie wyborczym, w myśl którego kandydatów na posłów zgłaszają partie polityczne „oraz” wyborcy, co zawsze rozumiane było jako niezależne uprawnienie każdego z podmiotów. Według słownika języka polskiego „oraz” oznacza: „i”, „a także” , według słownika współczesnego języka polskiego „łączy równorzędne części zdań, zapowiada dodawanie treści”. Słowo „oraz” oznacza to samo co dawniej w praktyce parlamentarnej rozumiano przez „lub”, a więc w ustawie o TK z 2015 r. użyto go dla tego samego celu, czyli – nieco innego określenia dla takiej samej procedury. Niepotrzebna była zmiana, ale można się uprzeć, że zastosowano język polski poprawniej. W praktyce tym razem, czyli pod koniec VII kadencji Sejmu, na podstawie przepisu ze słowem „oraz”, kandydatów na sędziów TK zgłosiło Prezydium Sejmu i to oni, na mocy stosownych uchwał Sejmu, zostali wybrani.
Gdy w Sejmie VIII kadencji potrzebne były ar-gumenty przemawiające na rzecz nieprawomocności tych uchwał, sięgnięto m.in. po rozumowanie według schematu: skoro w ustawie nastąpiła zmiana (z „lub” na „oraz”), to jakiś cel musiała mieć. A skoro miała, to interpretator interpretuje ją tak, jak mu to jest potrzebne: „oraz” oznacza, że oba podmioty muszą działać łącznie. Tak więc utożsamiono „oraz” z „wraz” . Chociaż nie jest to poprawna interpretacja językowa ani logiczna z punktu widzenia procedury i celu przyznania Prezydium Sejmu prawa zgłaszania kandydatów , przyjęcie tego argumentu – wynikającego ze zmiany słowa i interpretacji zarówno tej zmiany słów, jak i słowa nowo użytego – dało początek (a przynajmniej posłużyło za jeden z pre-tekstów) lawinie wydarzeń, nazwanych „kryzysem kon-stytucyjnym” (według jednej ze stron sporu początek dało już podjęcie pierwotnych uchwał na podstawie wniosku tylko jednego z podmiotów ). Gdyby nie znaczenie sprawy, którą wywołały opisane fakty, nie byłoby może warto przytaczać tak banalnego przykładu jak niefortunne interpretowanie spójnika „oraz”. Może jednak ukazanie właśnie błahej przyczyny i groźnego skutku jest tym bardziej wymowne.
Wyrazistym przykładem analizowanych zjawisk, co zauważyła w debacie na forum KNP PAN E. Łętow-ska, jest dokonywanie zmiany znaczeń lub rozdźwięk między „naturalnym” lub przyjętym znaczeniem słowa a jego znaczeniem zmienionym przez prawo lub użycie prawnicze. Wydaje się, że zmiana konkretnych słów lub sposobu wyrażania danych treści w tekstach prawnych, nowelizowanych lub posiadających analogiczne struktu-ry, może mieć różne przyczyny i różny cel. Z jednej strony jest to świadoma zmiana treści normy, oczywiście dopuszczalna z formalnego, a także merytorycznego punktu widzenia (pod warunkiem legalności), ale powinna być klarowna i uzasadniona, dokonana z zachowaniem kryteriów jakości prawa, tak aby nowa regulacja nie budziła wątpliwości. Z drugiej strony może być zmianą wywołaną niestarannością legislacji, w tym niewiedzą lub lekceważeniem poprzednich lub występujących w innych aktach formuł językowych, odnoszących się do tego samego lub analogicznego zagadnienia. Może jednak być próbą zakamuflowania istotnego celu zmiany, świadomego zatarcia tego celu i stworzenia sytuacji niejasnej, wygodnej dla egzekwującego dany przepis prawa (czy nie jest tak w przypadku zastąpienia pojęcia „pu-bliczny” pojęciem „narodowy”, które kamufluje bardziej zaawansowane podporządkowanie władzy państwowej, zwłaszcza rządowi, danej instytucji czy podmiotu?). Do podobnych zabiegów można też zaliczyć świadomą lub często nieświadomą zmianę znaczenia danego słowa lub pojęcia albo jego utartego rozumienia, a także nadawanie – w tworzeniu i stosowaniu prawa – nowego znaczenia istniejącemu rozumieniu danego pojęcia. Może też mieć przyczynę w niewiedzy (co nie świadczy dobrze ani nie usprawiedliwia „autora”) albo wynikać z interesu pod-miotu, który tak czyni (co wyklucza niewiedzę, ale wskazuje na złą wolę). Wskazała na to E. Łętowska, podając jako przykład „wynaturzenie” przez kancelarie prawnicze terminów „odszkodowanie” czy „słuszna rekompensata” w procesach reprywatyzacyjnych , albo publiczne określanie wyroku TK jako „opinii sędziów”.
Nie dokonując tu systematycznej i pełnej analizy takich przypadków, występujących tak w praktyce usta-wodawczej, jak w języku prawniczym, ani nawet nie podejmując się klasyfikacji ich przyczyn, o jednym wszakże – też tylko tytułem przykładu – warto wspo-mnieć. Mianowicie w ustawie z 30.11.2016 r. o organizacji i trybie postępowania przed Trybunałem Konstytucyjnym , w przepisach określających tryb wyboru Prezesa TK posłużono się pojęciem „głosowania łącznego”. Dotychczas pojęcie głosowania łącznego rozumiane było jako głosowanie en bloc, tzn. takie, że w procedurze wyboru kilku osób przeprowadza się jedno głosowanie obejmujące wszystkie osoby. W przepisach używano terminu „głosowanie łączne” (albo odpowiednio opisywano procedurę), w doktrynie – en bloc. Tak głosowano wybierając skład Trybunału Konstytucyjnego w latach 1985–1997, tak też Sejm wybierał w PRL Radę Mini-strów na wniosek premiera (głosowanie łączne, na wszystkich naraz, czyli na cały skład), a teraz też Prezydent powołuje en bloc skład gabinetu zaproponowany przez premiera, („powołuje Prezesa RM wraz z pozostałymi członkami RM”). Oznacza to, że Prezydent nie dokonuje akceptacji tych ministrów indywidualnie, a Sejm wyraża też wotum zaufania całemu nowo powołanemu rządowi, nie zaś kolejnym ministrom oddzielnie. Tymczasem w ustawie o organizacji i trybie postępowania przed TK z 2016 r. pod pojęciem głosowania łącznego rozumie się głosowanie tylko na jednego kandydata (bo głosujący może wskazać tylko jednego), tyle tylko, że głos oddawany jest (a ściślej zaznaczany) na tej samej kartce, na której wymienione są nazwiska wszystkich zgłoszonych kandydatów. Nie oddaje się jednak głosu łącznie na wszystkich (na całą listę), bo oczywiście takie łączne głosowanie byłoby bez sensu, skoro można wybrać tylko jednego, zaznaczając jedynie swoją preferencję tylko co do jednego kandydata. Czy to jest głosowanie łączne? Pomylono tu chyba pojęcie głosowania, jako decyzji wyborczej, z technicznym sposobem jej podjęcia.
Ustawa z 13.12.2016 r. – Przepisy wprowadzające ustawę o organizacji i trybie postępowania przed Trybunałem Konstytucyjnym oraz ustawę o statusie sędziów Trybunału Konstytucyjnego w pewnym sensie usiłuje zmienić logiczny sens pojęcia „kworum”. Kworum to stwierdzenie prawodawcy, że wprawdzie dane ciało składa się z 15 członków i wszyscy oni tworzą organ uchwałodawczy tego ciała (Zgromadzenie Ogólne), to przy podejmowaniu określonej decyzji wystarczy, jeśli obecnych jest 10 (kworum – wyjątek od całości). Jeśli ten warunek obniżonej obecności się uchyli i nie zastąpi np. stwierdzeniem, że decyzję podejmuje większość obec-nych, to oznacza, że prawodawca nie wprowadza wyjąt-ku, tylko wymaga obecności wszystkich. Kworum jest pewnym wymaganym minimum stanowiącym wyjątek od pełnego składu. Jeśli nie zostanie wprowadzone lub zostanie uchylone, to obowiązuje pełny skład.
Podobne zabiegi kierują uwagę na problem, który w tej samej dyskusji w KNP poruszył M. Wyrzykowski, a mianowicie etyki języka prawnego, która wymaga poszanowania dla przyjętych znaczeń i wyraźnego określenia dopuszczalności ich zmiany. Wiąże się to z szerszym pojęciem etyki słowa, którą J. Puzynina określiła jako „sposób komunikowania się z ludźmi oparty na zasadach etyki” .
W wypowiedziach E. Łętowskiej i M. Wyrzy-kowskiego pojawił się też problem kontroli wskazanych zmian i decydowania o ich dopuszczalności. Nie jest łatwo odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie, kto de-cyduje lub do kogo powinna należeć kontrola, ponieważ zawsze pojawią się takie lub inne trudności identyfikacji odpowiedniego autorytetu. Z jednej strony podmiotem czuwającym i decydującym jest (powinien być) przede wszystkim prawodawca, w odniesieniu do ustaw – parlament (jego wyspecjalizowane organy, np. komisja ustawodawcza Sejmu, Senat, jako „izba refleksji”, a w sensie bardziej technicznym – służby legislacyjne ). Ale cóż zrobić, skoro ostatecznie to właśnie prawodawca dopuszcza się przewinienia. W systemach demokratycznych istnieją inne zabezpieczenia. Przede wszystkim sądy, z sądem konstytucyjnym na czele , ale to wtedy, gdy akt zostanie zaskarżony. Gdy działa i szkodzi obywatelowi niezaskarżony – pozostaje Rzecznik Praw Obywatelskich, inne organy ochrony prawnej, podejmujące działanie, gdy rzecz zostanie w porę do-strzeżona. Duże znaczenie mogą też mieć: doktryna, literatura naukowa, środowiska prawnicze, a nawet media, które niekiedy najszybciej mogą dostrzec zagro-żenie i poinformować o nim lub przekazać obawy opinii publicznej. Jednak skuteczność kontroli pozainstytucjonalnej może być ograniczona, bo nie jest ona władcza, zwłaszcza gdy zostanie zakwalifikowana jako „jazgot” . Duże pole do działania może mieć Rada Języka Polskiego, ale choć jest autorytetem, nie jest, niestety, w sferze prawa i polityki traktowana jako władza, z którą liczą się decydenci. Wydaje się, że mimo to należałoby wiązać z nią przyszłość i ewentualnie na jej bazie ukształtować ciało wypowiadające się z urzędu w kwestiach języka prawa. Można też wyobrazić sobie powiązanie – w jakimś zakresie – jej struktury i funkcjonowania z Radą Legislacyjną, zwłaszcza pod warunkiem pewnego przekształcenia usytuowania i kompetencji tej ostatniej. Weryfikacji mogłaby także ulec cała koncepcja systemu konsultacji projektów ustaw, w obecnym kształcie łatwo omijanych albo powierzchownych, m.in. z powodu pozostawiania ciałom konsultowanym zbyt mało czasu, konsultacji na zbyt późnym etapie albo poszukiwania takiej formy projektu, który z konsultacji zwalnia (np. typowo rządowe projekty zgłaszają posłowie). Być może więcej uwagi na problemy języka prawnego, w tym jego etyki, powinno zwracać Rządowe Centrum Legislacji, zaś doktryna powinna rozważyć, czy jakości języka prawnego lub języka polskiego, jako języka prawnego, nie włączyć do definicji demokratycznego państwa prawa. Wszak sło-wo wypowiedziane przez prawodawcę ma ogromny wpływ na status jednostki, prawa człowieka i prawa obywatelskie. Jednak najważniejszym warunkiem jest to, żeby chcieć rzetelnie, fachowo i skutecznie dokony-wać kontroli.@page_break@

4. Należy się zatem przyjrzeć także innym aspektom problemu językowego. Jeden z nich można by określić, posługując się trafnym tytułem pamiętnego wykładu J. Bralczyka („Język prawa – prawa języka” ). Chodzi mianowicie o regulację prawną odnoszącą się do stosowania i ochrony języka polskiego. Takie regulacje znane są w wielu państwach. W Polsce obowiązuje ustawa z 7.10.1999 r. o języku polskim , która zastąpiła dekret z 30.11.1945 r. o języku państwowym i języku urzędowania rządowych i samorządowych władz administracyjnych . Już na tle przywołanych tytułów aktów widać pewien problem, który jest od czasu do czasu podnoszony, a mianowicie chodzi o tytuł tej ustawy. Traktowany sensu stricto sugeruje ustawowe określenie struktury i norm języka polskiego. W jednej z wczesnych opinii sporządzonych dla Rady Legislacyjnej zwracano uwagę przede wszystkim na konieczność ustalenia, jakie cele powinna ustawa spełniać i promować, a także wyrażać je w tytule, który wskazywałby na używanie i ochronę języka, czyli wskazywać obszary, w których używanie języka polskiego jest wymagane, jakie mogą być od tego wymagania wyjątki, jaką ochronę przypisuje się językowi polskiemu, a także językom mniejszości i gwarom stanowiącym składnik polskiej kultury. Rów-nież opinia Rady Legislacyjnej o projekcie tej ustawy operuje roboczo określeniem jej jako ustawy „o ochronie języka polskiego” i proponuje zmianę koncepcji jej regulacji. Przyjęty ostatecznie tytuł ustawy należy traktować nieco umownie, rozumiejąc, że chodzi o status języka polskiego, jako języka urzędowego, a więc jego stosowanie i ochronę. Warto dodać, że np. francuska ustawa językowa „o używaniu języka francuskiego” z 1994 r., zastępująca poprzednią z 1975 r., nacelowana była wyraźnie na walkę z anglicyzmami, po konstatacji, że język francuski (français) przekształca się we „franglais” (français-anglais), zaostrzyła więc rygory w zakresie posługiwania się językiem francuskim. Pewne specyficzne cele przyświecały też słowackiej ustawie językowej z 1995 r. o języku państwowym Republiki Słowackiej, która także odzwierciedla specyfikę czasów, gdy po długim okresie tzw. czechosłowakizmu Słowacy postanowili, że język słowacki jest najważniejszym znamieniem odrębności narodu i ma pierwszeństwo przed pozostałymi językami używanymi na terytorium Republiki. Czesi analogicznej ustawy nie uchwalili.
Wydaje się, choć z perspektywy blisko 20 lat to wrażenie się zaciera, że podstawową inspiracją polskiej ustawy była walka o czystość języka, zwłaszcza wobec przenikania do niego brutalności i wulgaryzmów, za których używanie planowano sankcje karne i kar-no-administracyjne. W opinii Rady Legislacyjnej istnieje bardzo silne przeciwstawienie się tym pomysłom i zastąpienie ich instrumentami edukacji, promocji i wspierania poprawnej polszczyzny (choć wówczas problemem nie był jeszcze język przedstawicieli elity władzy, lecz raczej język ulicy czy wyzwolonej literatury, posługujących się językiem „nieparlamentarnym”, jak go wtedy określano). Ostatecznie, po wstępie koncentrującym się na roli języka, jako elementu tożsamości narodowej, ustawa o języku polskim określa, że chodzi o ochronę i używanie języka polskiego w realizacji zadań publicznych i w obrocie prawnym, zwłaszcza w zakresie prawa pracy. Ustawa reguluje też status Rady Języka Polskiego i jej kompetencje, określając ją generalnie jako instytucję opiniodawczo-doradczą, działającą przy PAN (a od maja 2000 r. przy Prezydium PAN). Ustawa o języku polskim stanowi, że Rada Języka Polskiego przedstawia, nie rzadziej niż co dwa lata, sprawozdania o stanie ochrony języka Sejmowi oraz Senatowi. Wyłania się z nich pesymistyczny obraz polszczyzny . W szczególności w sprawozdaniu z lat 2008–2009 wskazano w tym kontekście na użycie języka w biznesie. Negatywnym przykładem może być również praktyka formułowania instrukcji obsługi maszyn lub urządzeń elektrycznych. Doświadczenie życiowe uczy, że wielokrotnie dopiero po przeczytaniu wersji angielskiej, rosyjskiej lub francuskiej danej instrukcji można zrozumieć jej sens. W tym kontekście już nie dziwi, że ogromna kolorowa reklama pewnego kremu znanej drogiej firmy przekonuje, iż rezultaty użycia tego kosmetyku będą dramatyczne! Okazuje się, że nie tyle wulgaryzmy (to już słowa parlamentarne?), co obcojęzyczne pseudoterminy stały się większym problemem.@page_break@

5. Nie sposób wyczerpująco odnieść się z jednej strony do relacji prawnego języka narodowego z językiem prawa międzynarodowego i prawa obcego, zaś z drugiej – jego związków ze sferą kontaktów i obrotu międzynarodowego w każdym niemal obszarze życia publicznego i gospodarczego . Szczęśliwie wskazana sfera użycia języka polskiego doczekała się obszernych opracowań, uwzględniających w szczególności konse-kwencje członkostwa Polski w Unii Europejskiej. Prawo unijne musiało i nadal musi zostać za każdym razem przetransponowane do polszczyzny, przy założeniu, że polska wersja językowa jest jedną z wersji autentycznych, a zarazem z uwzględnieniem faktu, iż z reguły powstaje w trybie tłumaczenia. Tłumaczenie musi oddać istotę intencji prawodawcy, mieszcząc się zarazem w polskiej kulturze prawnej, polskiej terminologii i pozostawać w zgodzie z zasadami języka. Można przywołać artykuł A. Nowaka-Fara, z charakterystycznym wymownym tytułem: „Co wielojęzyczność tekstów prawnych Unii Europejskiej mówi o naturze prawa?” , który, m.in. na przykładzie jednego z orzeczeń wskazuje sekwencję działań interpretacyjnych, prowadzących do właściwego odczytania tekstu, co może być uznane za pomocną metodę jego przetłumaczenia .
Zarazem pojawia się teoretyczny problem tzw. przeszczepów prawnych , oznaczających recepcję in-stytucji prawa obcego do prawa polskiego i jej prawi-dłowe systemowo i językowo zakotwiczenie w polsz-czyźnie.
Kolejny problem wiąże się z szeroko rozumianą terminologią techniczną (także informatyczną). Francuzi, którzy są bardzo wrażliwi na żywiołową adaptację terminologii anglojęzycznej, przyznają samokrytycznie, że po pierwsze – w obszarze anglojęzycznym szybciej pojawiają się odkrycia naukowe i zanim powolna Francuska Rada Terminologiczna zaakceptuje odpowiednią nazwę dla wynalazku, on już upowszechnia się w wersji oryginalnej nazwy. Po drugie, angielski jest prostszy: pulvi-mixer jest łatwiejszy niż poulverisateur-melanger, a computer powszechniejszy niż ordinateur. Wydaje się, że płynąć stąd mogą też pewne wnioski pro domo sua, stanowiące w pewnym sensie kontynuację wcześniej-szych uwag, że może szybsza autorytatywna reakcja właściwych instytucji i obowiązek stosowania ich zale-ceń byłyby bardziej skuteczne niż prawo karne.
Należy zaznaczyć, że nie chodzi o hermetyczne zamknięcie się na wszelkie językowe wpływy. Wszakże lektura polskiego słownika etymologicznego uświada-mia, że gdyby nie one, mielibyśmy język ubogi i wcale nie bardziej „patriotyczny ”. Chodzi o pogodzenie „nowego” z duchem i kulturą polskiego języka tak, aby nadal był on zdolny do pełnienia funkcji środka wza-jemnego rozumienia się ludzi w Polsce oraz mieścił się w etyce słowa, chroniącej przed społecznymi konflikta-mi i wykluczeniem.@page_break@

6. Na zakończenie należy odnotować kilka kwe-stii pobocznych o doniosłym znaczeniu dla kultury języka polskiego, w której tkwi i z której czerpią, zarówno to, co dobre, jak i to, co złe, języki prawny i prawniczy. Żeby już nie powracać do językowego niechlujstwa prawniczego (np. do uprzykrzonych zapisów w miejsce przepisów), warto kilka słów poświęcić językowi polityki i jego groźnemu zaostrzeniu. Wprawdzie nie jest to przedmiotem niniejszego opracowania, ale wpływa na ogólną kulturę wypowiedzi publicznych, ośmiela „hejt” internetowy, zyskuje już termin „mowy nienawiści” , choć ta obejmuje w znacznym zakresie specyficzne kręgi społeczne i dotyczy nie tylko kwestii politycznych, ale także relacji wzajemnych w społeczeństwie. Jeśli już bez zażenowania osoby o wysokim statusie czy autorytecie społecznym używają publicznie pod adresem współobywateli inwektyw (np. „złodzieje”, „komuniści”, „oderwani od koryta”, „zdrajcy”, „jazgot”, „ubecy”, „osoby specjalnej troski” ), to rozważania o kulturze przestają mieć sens, trzeba raczej apelować do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji o nakaz wygłuszania ich w przekazach medialnych.
Kolejna kwestia może się wiązać z budowaniem alternatywnej rzeczywistości słownej lub językowej, kiedy słowa wyolbrzymiają sytuację, wywołują grozę, przypisują innym działania czy intencje niemieszczące się w ramach życia obywatelskiego, demokratycznego społeczeństwa, jak np. ostatnio słowo „pucz” , którym niektórzy przedstawiciele władzy nazwali to, co może być określone jako protest, nawet prawo do oporu. Jeśli to oskarżenie kierowane jest przez jedną część władzy w stosunku do innej, to można przyjąć, że choć zatruwa stosunki społeczne, to jest wciąż wewnętrzną sprawą elit, gdy jednak ludzi demonstrujących przeciw wyjściu członków władzy z Sejmu oskarża się o próbę „przejęcia władzy siłą”, to jest już nielogiczne – miałoby raczej sens, gdyby tej władzy nie chciano do Sejmu wpuścić, a nie zmuszać ją do pozostania tam i rozwiązania problemu. Bo inaczej nadużycie słów ociera się o śmieszność.
Odnosząc się do ochrony języka polskiego, jako podstawowego składnika tożsamości narodowej, należy zauważyć, że art. 27 Konstytucji nie pozwala umniej-szać językowych praw mniejszości narodowych, gdy te prawa wynikają z umów międzynarodowych, a zwłasz-cza gdy dotyczą współobywateli. Tyle, że ostatnio coraz rzadziej słyszy się słowo „obywatele”, bo zostało zastą-pione – od wypowiedzi politycznych po reklamy – „Polakami” (premier nie rozmawia z obywatelami, ale z Polakami). Oby się w ten sposób to piękne i dumne słowo „Polacy” nie zdewaluowało.
Warto też upomnieć się nie tylko o to, co wynika z umów międzynarodowych, lecz także o to, co jest składnikiem polskiej kultury – jak gwary, dialekty, które także powinny być wspierane i chronione (przywołał to w dyskusji na forum KNP B. Banaszak ). One odchodzą „jak białe tygrysy” , bo jest wiele wymierających języków, którymi mówi już tylko garstka, a niekiedy nawet tylko jeden człowiek. Z Syberii, z Laponii, spod Bielska-Białej. Aby i te białe tygrysy nie odeszły, w Wilamowicach zorganizowano we wrześniu szkołę terenową, gdzie można było usłyszeć „mowę rzadką jak białe tygrysy”, a grupa młodych postanowiła się tych języków uczyć. Walery Pisarek powiedział 20 lat temu: „Jednym z tych trzech czy pięciu tysięcy języków i ich odmian, mających zemrzeć przed końcem XXII w., może być język polski. No i cóż z tego? Świat będzie istniał bez niego” . Może warto się postarać, żeby prawnicy nie przyczynili się do tego, aby polszczyzna stała się takim białym tygrysem.

The Polish language as a communication tool of the legislator and a lawyer
This article is an address delivered at a meeting of the Committee on Legal Sciences of the Polish Academy of Sciences held on 29 September 2016, which was devoted to the Polish language as a tool for communication between the legislator and lawyers, and the general public. It presents the origin and essence of notions of the Polish language as a language of legal norms and a legal language, meaning the language of description and interpretation of the law, the language of case law and law application, and - these days - also of legal literature. The main theme is the quality of the language of the law and the legal language from the point of view of its understandability, clarity, precision and adherence to the principles of the Polish language. It also presents the main reasons why, as is often the case, both the language of the law and the language used to describe and apply the law fail to communicate clearly the meaning and message of a legal norm. This is so for a few reasons: unjustified change of the meaning of a given notion or term; incorrectness or violations of the rules of Polish grammar and other principles of linguistic correctness; erroneous or arbitraty translations and adaptations of international law into national law, as well as carelessly made legal transplants; the use of professionalisms that are unclear and unknown in the standard of the Polish language and law (narrowly understood professional terminology) and all other signs of lack of care in legislation, where principles of the ethics of language use are violated. These errors bring on a plethora of undesirable phenomena, including, firstly, a situation of lack of clarity whether the substance of a legal norm that the legislator wanted to convey is what was eventually conveyed, secondly, what legal interpretation should be correct, what interpretation is possible and how many different interpretations can be made on the basis of an imprecise statement. The author also takes up the topic of how to prevent such unwanted situations and to what extent such prevention can be successful. She also touches on a few secondary topics, including legal regulation (Act on the Polish Language), the level of the language of politics and its influence on public life, the meaning of hate speech, as well as the question of protection for languages of national minorities, dialects, and disappearing languages.


Artykuł pochodzi z miesięcznika Państwo i Prawo 2017/6>>