7 stycznia 1993 r. większością 42 głosów Sejm przyjął pierwszą po przełomie politycznym z 1989 r. ustawę dotyczącą aborcji, którą zatytułowano "o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunków dopuszczalności przerywania ciąży". Według jej autorów, przepisy dopuszczające aborcję wyłącznie w trzech przypadkach miały być kompromisem między środowiskami prawicowymi a lewicowymi.

Zgodnie z uchwalonymi przepisami, które obowiązują do dziś, aborcji można dokonywać, gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety, jest duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu lub gdy ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego, a więc gwałtu lub kazirodztwa.

W pierwszych dwóch przypadkach przerwanie ciąży jest dopuszczalne do chwili osiągnięcia przez płód zdolności do samodzielnego życia poza organizmem matki; w przypadku czynu zabronionego - jeśli od początku ciąży nie upłynęło więcej niż 12 tygodni.

Jednym ze zwolenników uchwalonej ustawy był Stefan Niesiołowski, ówczesny poseł Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego (ZChN). Jak wspominał w rozmowie z PAP, w tamtym okresie kompromis w parlamencie był bardzo trudny do osiągnięcia.

"Ustawa była bardzo trudna do uchwalenia, dlatego że był duży opór - głównie lewicy. Ta ustawa dla nich była bardzo trudna do przyjęcia. Lewica poszła tu na daleko idący kompromis" - powiedział dzisiejszy poseł koła Unii Europejskich Demokratów.

Jak dodał, w samym obozie ZChN opinie były podzielone. "Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe miało wtedy 50 posłów, głosowano różnie. Co ciekawe, w pierwszym Sejmie, tzw. kontraktowym (1989-1991 - PAP), było nas tylko trzech posłów: Jan Łopuszański, Marek Jurek i ja. A każdy z nas (w 1993 r. - PAP) głosował inaczej. Ja głosowałem za tą ustawą, Łopuszański głosował całkowicie przeciw, a Jurek wstrzymał się od głosu" - powiedział Niesiołowski.

Inny były poseł ZChN, a dzisiejszy wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego Ryszard Czarnecki, ocenił w rozmowie z PAP, że uchwalenie tzw. ustawy antyaborcyjnej było "epokowym wydarzeniem". Jak mówił, "po raz pierwszy parlament przyjął ustawę, która chroniła życie poczętego człowieka".

"Jak na tamte czasy, tamte nastroje w parlamencie, w mediach i w społeczeństwie, przyjęta ustawa miała realnie optymalny kształt. Myśmy wtedy więcej uzyskać nie mogli" - podkreślił Czarnecki.

Ustawa od początku budziła w społeczeństwie duże emocje. Wśród przeciwników jej uchwalenia była część organizacji kobiecych, m.in. Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Jej ówczesna przewodnicząca Wanda Nowicka oceniła w rozmowie z PAP, że ustawa "nie jest żadnym kompromisem", ponieważ nie wzięto pod uwagę głosu opinii publicznej - szczególnie kobiet.

"Ustawa budziła ogromne kontrowersje i opór społeczny. Ludzie bardzo protestowali, byli absolutnie przeciwni zakazowi przerywania ciąży, to pokazywały wszystkie sondaże. Gdyby ten głos był wzięty poważnie pod uwagę, to ta ustawa nigdy by nie weszła" - powiedziała.

Zdaniem Nowickiej, ustawa okazała się "w praktyce dużo bardziej represyjna niż na papierze". Jak mówiła, mimo przesłanek, które określają, kiedy można przerwać ciążę, "kobiety nie są w stanie wyegzekwować swojego prawa". Stwierdziła, że kobiety, które chcą dokonać legalnej aborcji, natrafiają m.in. na lekarzy powołujących się na klauzulę sumienia.

W 1996 roku Sejm uchwalił nowelizację tej ustawy zaproponowaną przez Unię Pracy (UP). Zmiany wprowadzały m.in. możliwość przerwania ciąży z powodu ciężkich warunków życiowych lub trudnej sytuacji osobistej kobiety.

Propozycja, którą niemal w całości poparły kluby SLD i UP oraz Parlamentarny Klub Nowej Demokracji (PKND) i Polska Partia Socjalistyczna (PPS) spotkała się z protestami w całej Polsce. Do ówczesnego marszałka Sejmu Józefa Zycha wpłynęło ponad milion skarg od obywateli. Przed Sejmem odbywały się manifestacje, organizowano też spotkania modlitewne. Ostatecznie 20 listopada prezydent Aleksander Kwaśniewski podpisał znowelizowaną ustawę.

Przesłanka pozwalająca na przerwanie ciąży ze względu na trudną sytuację kobiety obowiązywała przez rok, do momentu kiedy Trybunał Konstytucyjny 18 grudnia 1997 r. stwierdził jej niezgodność z ustawą zasadniczą, uchwaloną 2 kwietnia 1997 r.

Trybunał zarzucił znowelizowanej ustawie m.in. brak sprecyzowanych przesłanek dopuszczających przerywanie ciąży ze względu na trudną sytuację kobiety. Mogłoby więc to, zdaniem składu orzekającego, prowadzić do aborcji "niemal na życzenie". Podkreślono też, że ochrona życia powinna dotyczyć również człowieka jeszcze nienarodzonego.

W ciągu 25 lat wielokrotnie próbowano zmieniać zapisy ustawy. Proponowano zarówno zniesienie istniejących ograniczeń w dopuszczalności przerywania ciąży, jak i zlikwidowanie obowiązujących wyjątków od zakazu. We wrześniu 2016 roku Sejm odrzucił w pierwszym czytaniu projekt "Ratujmy Kobiety" - liberalizujący przepisy aborcyjne, a skierował do dalszych prac projekt komitetu "Stop aborcji" - zaostrzający prawo. Wywołało to burzliwe reakcje, m.in. tzw. czarny protest na ulicach miast, w sprzeciwie wobec proponowanych zmian. Ostatecznie Sejm definitywnie odrzucił projekt.

Nowelizacja tzw. ustawy antyaborcyjnej nie jest wykluczona także w tym roku. W przyszłym tygodniu posłowie ponownie zajmą się projektem liberalizującym prawo aborcyjne przygotowanym przez komitet "Ratujmy Kobiety 2017". Zakłada on m.in. prawo do przerywania ciąży do końca 12. tygodnia, wprowadzenie edukacji seksualnej do szkół, darmową i łatwo dostępną antykoncepcję oraz przywrócenie tzw. antykoncepcji awaryjnej bez recepty. Reguluje również stosowanie klauzuli sumienia przez ginekologów.

W Sejmie na rozpatrzenie czeka też obywatelski projekt zaostrzający prawo aborcyjne przygotowany przez komitet #ZatrzymajAborcję Pod tą propozycją podpisało się ponad 830 tys. obywateli. Autorzy proponowanych zmian chcą zniesienia przesłanki zezwalającej na legalne przerwania ciąży ze względu na ciężkie wady płodu.(PAP)